Przyszła. Rozrosła się zielenią pod moim oknem. Patrzy na mnie żółtymi oczami spomiędzy białych płatków stokrotek. Zaległa żółtym pyłem na świeżo umytych oknach i balkonie. Wychyla się z balkonowej donicy grając mi na nosie. Śmieje mi się w twarz, bucha w oczy dmuchawcami.
Nazywa się wiosna. I jest zawsze bardzo wyczekiwana. Bo jest tak cholernie piękna!
Jest tylko jedna rzecz, która przeszkadza w radości z budzącej się do życia przyrody.
Alergia.
Morderca wiosennej radości i dobrego samopoczucia. Zmienia wiosnę w największego wroga, którego nijak nie można pokonać.
Nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś 'odlubię' wiosnę. Że przyjdzie taki czas, kiedy nie będzie mnie cieszyć zapach koszonej trawy i latające po łące dmuchawce. Że wiosennne słońce i wiatr bedą wprost masakrować moje oczy.
Miałam kiedyś chłopaka, który był alergikiem. Pamiętam jak mu współczułam. Gdy tylko zbliżała się wiosna puchły mu i łzawiły oczy, a z nosa dosłownie się lało. Uciekaliśmy przed słońcem w chłod cienia, bo tam było odrobinę lepiej. Ani raz przez myśl nie przeszło mi, że coś takiego może spotkać też mnie. Nie wiedziałam, że już mnie spotyka.
Zaczęło się niewinnie, kilka (naście?) lat temu. Objawiała się krostkami na brzuchu, swędzącymi i piekącymi. Okazało się, że uczulała mnie klamra paska. Ale zlekceważyłam to. Wystarczyło klamrę pomalować bezbarwnym lakierem do paznokci i na jakiś czas miałam spokój. Może zareagowałabym inaczej, gdyby uczulało mnie więcej metali. Ale ja zawsze i jako jedyna w domu mogłam nosić tą badziewiarską biżuterię za 5 zł, która nawet koło srebra nie leżała. Nic mi nie było, tylko te cholerne paski. Funkcjonowałam tak długi czas, bardzo długi czas.
I zaszłam w ciążę. Na przełomie grudnia i stycznia. Prawie całą zimę miewam katar, więc nie zauważyłam wtedy nic dziwnego. Tylko że po zimie on nie zniknął. Pogorszył się, dziurki w nosie się nie odtykały prawie w ogóle. Po kilku miesiącach katorgi laryngolog stwierdził, że to musi być alergia. I że ona nic nie może mi zrobić, tylko wypisać maść do nosa, bo przecież jestem w ciąży. Wychodziłam z gabinetu ze łzami w oczach. Maść rzuciłam gdzieś w głąb szafy, wiedziałam, że nie podziała, bo mój mąż miał tą sama. W dzień jeszcze funkcjonowałam, robiłam wszystko, żeby tylko odwrócić swoją uwagę od zatkanego nosa. Najcięższe były noce. Nos był zatkany w stu procentach. Spałam na siedząco z nadzieją, że choć odrobina powietrza wpłynie przez nos. Daremnie. Nie przesypiałam nocy, patrzyłam w sufit, płakałam w łazience, wykańczałam się. Pamiętam, jak wtedy przyjaciółka mówiła mi, że niedługo kiedy mała się urodzi zaczną się nieprzespane noce. Odpowiadałam tylko, że gorzej niż jest na pewno nie będzie. Po trzecim razie, gdy D. wybudził mnie w środku nocy bo przestałam oddychać zdecydowaliśmy, że muszę zaryzykować. Już itak ryzykuję uduszeniem siebie i dziecka. Zaczęłam używać kropli do nosa, chociaż na noc. Było lepiej, bo mogłam spać. Zauważyłam też, że nie mogę już nosić kolczyków, bo uszy natychmiast ropieją, ani pierścionków, bo palce pod nimi puchną i swędzą.
Marzyłam, żeby już urodzić. I biłam sie z myślami. Chciałam zacząć się leczyć, ale wiedziałam, że podczas karmienia nie mogę brać sterydów. A tak bardz chciałam karmić. Koniec końców karmienie wygrało. Przez kolejne miesiące męczyłam sie z alergią i zatkanym nosem używając kropli od czasu do czasu. Gdy Lidia zaczęła jeść stałe pokarmy i pierś ssała raz, dwa razy dziennie zdecydowałam, że czas ją odstawić i pójść ponownie do lekarza. Było to jakoś w lecie. Wizyta u alergologa- luty. Na szczęście nie oznaczało to kolejnych miesięcy męczarni. Lekarz rodzinny przepisał mi krople dla alergików. Powiedziała, że skoro karmię raz, dwa razy dziennie mogę brać minimalną dawkę. Powiedziała też, że mogłyśmy o tym pomyśleć wcześniej, ale wątpię, czy chciałabym na tyle ryzykować.
Gdy pierwszy raz zastosowałam krople popłakałam się ze szczęścia. Oddychałam. Może nie od samego początku, ale po kilkunastu godzinach, kiedy lekarstwo zaczęło działać odetchnęłam pełną piersią. Po raz pierwszy od przeszło półtora roku. Postanowiłam odstawić Lidię od piersi. Czy było to egoistyczne? Może trochę tak, ale czasami musimy być egoistami. Na moje szczęście Lidia bez problemu przeszła na butelkę mm rano i wieczorem i nie prosiła o moje mleko, które też bardzo szybko samo zanikło.
W końcu zrobiłam testy. Trwało to trzy miesiace, diagnoza- alergia na nikiel. Nic innego. Dziwiło mnie to, że od alergii na nikiel można mieć zatkany nos. Okazuje się, że tak. Bo nikiel jest również w pokarmach. Dieta niklowców jest bardzo rygorystyczna i jeszcze nie dojrzałam do tego, żeby wyeliminować wszystkie produkty, które mogą mieć w sobie nikiel.
Ale moja alergia ewoluuje. Tej wiosny wszystkie pyłki mnie drażnią. Wychodzę na dwór i oczy zaczynająmi łzawić, a z nosa się leje. Nie usiądę na dłużej w trawie, bo wszystko zaczyna mnie swędzieć, łącznie z oczami. A jak cholera podrapać sobie oczy? Moje zbawienne krople też działają już coraz mniej.
Wiosna mnie dobija.
To też jeden w powodów braku drugiego dziecka. Tego, że nie namawiam meża, że tak na dobrą sprawę w ogóle nie poruszamy tego tematu. Boję się, i on chyba też. Choć dzisiaj wiem, że od razu po porodzie zaczęłabym karmić mm nie jestem pewna, czy stać mnie na kolejne poświęcenie. Tu przemawia przeze mnie mój egoizm. ale nie wiem, czy dla posiadania drugiego dziecka stać mnie na dziewięć miesięcy katuszy.
Współczuję. Do momentu ciąży z drugim synem też mogłam nosić sztuczną biżuterię, a już właśnie podczas ciąży stało się to mało realne bo po 2-3h uszy od kolczyków bolą mnie okrutnie. Natomiast niedawno wyszło, że mój syn jest mocno uczulony na zboża, a nigdy nie zdradzał żadnych objawów, testy miał robione tak przy okazji bo podejrzewaliśmy alergię u starszego, u którego nota bene wyszło, że nie ma żadnej alergii :)
OdpowiedzUsuńŁączę się w bólu :( Mój dwuletni synuś jest alergikiem i cała rodzina cierpi razem z nim!
OdpowiedzUsuńMiałam kiedyś wiosną problem... opuchnięte oczy, załzawione, czerwony nos, kichanie! przeszło.... zupełnie od tak od kilku dobrych lat nie mam z tym problemu. Gdybym tak znała receptę - na pewno podzieliłabym się nią z Tobą :)
OdpowiedzUsuńRównież jestem alergiczką... Tyle że tylko na metal. przez długi czas nie mogłam również nosić srebra, jedynie złoto. Większość proszków do prania też powodowało u mnie alergię. Po ciąży nic się nie zmieniło, doszła tylko choroba lokomocyjna - 5 min w samochodzie i umieram, nie wiem co to ma do ciąży ale tak mi się porobiło :/ Za to Steff jest mistrzynią... Uczulają ją barwniki i sztuczna pomarańcza - prawdziwej nawet nie próbowałam jej dać, poza tym kilka popularnych warzyw. Alergie to chyba zmora XXI wieku... niema dziecka które by choć nie otarło się o alergię czy nietolerancję czegoś... :/
OdpowiedzUsuń