Miałam na roku kolegę, który ubzdurał sobie, że jestem feministką. Nawet nie pamiętam o co poszło, ale w jakiejś sprawie musiałam stanąć w obronie kobiet. Od tej pory przy każdej okazji rzucał jakieś tylko jemu zrozumiałe i jego śmieszące żarciki o feministkach. Studiował też filozofię i to chyba było jego życiową pasją, miewał swoje odchyły i bardzo specyficzne podejście do życia, więc jak podejrzewacie ciężko się było z człowiekiem dogadać. Zwłaszcza mi, blondynce. W ogóle mam wrażenie, że coś mu we mnie nie pasowało, choć (nie licząc sytuacji, kiedy mnie naprawdę wkurzał) ja go nawet lubiłam. I czuję jakby od tej pory przylgnęła do mnie jakaś mała łatka - feministki.
Ale serio? Nie pikietuję, nie walczę wszędzie gdzie się tylko da o prawa kobiet. Mnie po prostu wkurza takie typowe męskie podejście do kobiecości. Wkurza mnie, kiedy facet myśli, że kobieta jest w czymś gorsza.
Kobiety do garów
Iks lat temu jeszcze nie było w tym nic dziwnego. Kobieta rodziła się z miotłą, szmatą i w podomce na tyłku. Od maleńkości uczona była jak ugotować, jak posprzątać, kury nakarmić i krowę wydoić. I tak toczyło się jej życie od kiedy tylko stanęła na nogi. Kury, krowy, śniadanie, pranie, obiad, sprzątanie, a po kilku latach jeszcze dzieci. Nie miała, jak powszechnie uważano większej roli w życiu rodzinnym, społecznym (co oczywiście jest jedną z największych bzdur jakie słyszałam), więc nie miała w żadnej kwestii wiele do powiedzenia. No, chyba że chodziło o kolor zasłon, które sama sobie uszyła, czy ilość prania zrobionego jednego dnia. Facet - to był gość! Głowa rodziny, wiecie, te sprawy. Po robocie wracał do domu i tyle go widzieli. Jego zdanie było zawsze pierwsze i najważniejsze.
W wielu przypadkach do dziś tak jest. W umysłach wielu panów wciąż głęboko siedzi przekonanie, że my, kobiety nie nadajemy się do niczego innego, tylko do garów. Kiedy nawet same postanawiamy pracować w domu (tak, to też praca) nie uważa się tego za nic więcej jak "siedzenie na tyłku". A kiedy chcemy pracować poza domem, rozwijać się, pokazać na co nas stać dowiadujemy się, że nie ma sensu, bo do niczego się nie nadajemy (piszę oczywiście o skrajnych przypadkach).
Baba za kółkiem
A niech się na drodze cokolwiek stanie. Ktoś wymusi, zajedzie komuś drogę, spowoduje wypadek, albo niech choćby auto zgaśnie - to baba! To na pewno baba! Bo kto widział, żeby babie dawać prawo jazdy? Na drogę puszczać! Przecież to to się do takich rzeczy nie nadaje. Auto może ewentualnie umyć, ale żeby nim jechać? I jeszcze pewnie mężowi zabrała- po kryjomu, bo przecież żaden normalny facet nie dałby babie swojego auta.
W pracy
Młoda jest, zaraz pójdzie na macierzyński. Dziecko ma, zaraz zaczną się choroby i zwolnienia. Nosz i jak ma kobieta pracę znaleźć? Jasne, musi pogodzić życie rodzinne z zawodowym, ale to że jest w stanie się tego podjąć chyba o czymś znaczy, tak? A poza tym, gdzie tatuś? Jeśli dziecko ma dwoje rodziców, to w tych czasach chyba nie powinno nikogo dziwić, że wychowują je razem (choć i tak bywa). Osobiście uważam, że matka jest lepszym pracownikiem niż kobieta samotna. Wielozadaniowość urodziła razem z dzieckiem i nic jej tak na prawdę nie jest straszne. Ale to tylko moja opinia, a wiecie - jestem feministką.
I będę walczyć
Nie, żeby na ulicę wychodzić z banerami i pikietować w samotności. Aż tak to nie. Ale krew mnie zalewa, jak słyszę, że ktoś obraża wszystkie kobiety na podstawie jednego przykładu, który zna, albo nawet nie, bo tylko o nim słyszał. To tak jakby powiedzieć, że wszyscy faceci to nieroby podając za przykład kilku panów spod monopolowego. Czy jestem feministką? A niech będę, właściwie mi to "lotto". Nie zniosę jednak niczym nie popartej dyskryminacji i obrażania kobiet. I będę reagować. A jak już się odważę, to potrafię być pyskata.
No!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz