Mąż się kazał niemieckiego języka uczyć - chyba się ucieszy jak przeczyta tytuł posta, prawda?
Aż ciężko uwierzyć, że od przeprowadzki minęły już dwa tygodnie.
Znów przeżywamy te początki. Obcość, nieznane, braki - chociażby w wyposażeniu mieszkania, bo przecież nie wszystko udało się zabrać, a pieniędzy na ulicy nie rozdają (no niestety - nawet tu).
W domu czujemy się najbardziej u siebie.
Za to gdy wychylamy się za próg mieszkania wchodzimy do zupełnie innego świata. Zewsząd atakuje nas obcy język. Bo teraz drzwi się nie otwierają - teraz tür öffnet (wybaczcie jeśli popełniłam błąd), a Pani w sklepie nie wita nas "Dzień dobry", ale "Hallo", co zdecydowanie przypadło Lidii do gustu, a co zadziwiające wcale nie brzmi groźnie.
Śmieszne jest to, że będąc w Polsce obracamy głowy gdy tylko usłyszymy obcy język i przyglądamy się obcokrajowcom jak kosmitom, a będąc za granicą reagujemy w ten sam sposób na Polaków.
A tych tu wcale nie mało (jak chyba wszędzie). Już pierwszego dnia natknęliśmy się na Pana M.- zbiegiem okoliczności Pan o nazwisku mojej najlepszej przyjaciółki, za którą cholernie tęsknię. Kurier zostawił nam pod drzwiami paczkę Pana M. Nie rozumiem tej polityki, ale cieplej się zrobiło na sercu czytając na paczce znajome nazwisko.
Zdiagnozowałam u siebie już dawno lekką postać fobii społecznej. Więc wyobraźcie sobie te zimne poty oblewające mnie, gdy Pani w sklepie wyciągnęła dwa rodzaje niebieskiego papieru do pakowania prezentów do wyboru. No hello! przecież potrafisz powiedzieć, że chcesz ten po prawej! A jak język utknął w gardle wystarczy pokazać paluszkiem.. gorzej kiedy ręce nagle przyrastają do reszty ciała.. Wtedy Pani ratuje szerokim uśmiechem i pytaniem "który?". A ja wybałuszam na nią oczy, jakby była Marsjanką co najmniej, a nie Polką.
Dwa tygodnie upłynęły nam głównie na poznawaniu [bardzo bliskiej] okolicy. Wciąż mam lekkie obawy przed samotnym wyruszeniem troszkę dalej, ale to w końcu minie. Wystarczy jeden dłuższy spacer w ogromnym stresie, że ktoś powie do mnie "Morgen". A kiedy dotrę do domu i okaże się, że nie spłonęłam przez to żywcem (tak, śmieję się z samej siebie) poczuję się odrobinę pewniej. Aż do kolejnej wizyty w sklepie :P
Nie. Tu nie jest źle. Jest normalnie, aczkolwiek inaczej. Ale gdybym się przeprowadziła do Zakopanego również by tak było (tylko szlag by mnie trafiał słuchając górolskiej muzyki). Trzeba się tylko przyzwyczaić. Stopniowo, powolutku, w swoim tempie. Wystarczy przezwyciężyć strach i wstyd. Zawalczyć o odrobinę pewności siebie. Człowiek przyzwyczai się do wszystkiego, a ogrom tęsknoty też w końcu zmaleje.
Lidia:
kamizelka, czapka - Zara
płaszczyk - Mosquito
sukienka - H&M
szalik, rajtuzy, torebka - Allegro
buty - CCC
heheh teraz sie zastanawiam czy ja tez tak przeżywałam , ale chyba nie .. tylko dlatego ze byłam sama ( bez dziecka ) i jakoś mi tak łatwiej to przychodziło. Języka uczę sie do dziś dnia , takze spokojnie :) Ważne ,że dajecie radę i ne chcesz stąd uciekać po 2 tygodniach , teraz bedzie tylko lepiej . Buziaki <3
OdpowiedzUsuńTo też zależy od człowieka. Wbrew pozorom, które usilnie staram się stwarzać jestem zamkniętą i wstydliwa osóbką, która nie lubi, a wręcz boi się zmian :) dlatego jest to dla mnie cięższe.
UsuńA co do tego uciekania, to mam czasami na to ochotę, ale nie dlatego, że jest tu źle :)
Jakbym Frankfurt Oder widziała. Zupełnie podobnie
OdpowiedzUsuńJa potrzebowałam roku, żeby polubić Hamburg i dopiero gdy pojawił się Franek polubiłam to miejsce. Mam już tu znajomych, nie tylko Polaków i swoje miejsca. Teraz tak mam, że chyba nie chciałabym się stąd na razie przeprowadzać. Też polubisz swoje miasto :)
OdpowiedzUsuńPewnie w końcu tak :) póki co nie- nie lubię :)
UsuńJa właśnie jestem na etapie bardzo intensywnej nauki niemieckiego, bo daliśmy sobie z mężem, maks dwa lata i jeśli nasza sytuacja się nie poprawi to planujemy kierunek Niemcy/Austria. Ja to już bym manelki spakowała, tylko mąż ciągle się obawia, że z językiem kiepsko...
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że mój mąż tez orłem nie jest jeśli chodzi o język, ale już z jego doświadczenia wiem, że tutaj możesz liczyć na większą pomoc i wyrozumiałość ludzi niż w Pl. Bo postawią cały urząd na głowie, ale pomogą Ci się dogadać. Poza tym uważam, że nigdzie nie nauczysz się języka tak dobrze jak własnie za granicą - postawiona pod ścianą nie mając wyboru. Samo osłuchanie się z językiem dużo daje :)
UsuńZgadzam się z Tobą, przekonaj tylko mojego męża...
UsuńOj ja bym chętnie pomieszkałą za granicą, ale najchętniej w Londynie. Byłam raz zakochałam się od razu, choć lecąc już się w nim podkochiwałam ;) nigdy nic nie wiadomo może kiedyś ..... tak więc zazdroszczę życia za granicą - nie chce być też źle zrozumiana , w Polce mi nie jest źle nie mma na co narzekać, ale mam pewność że poza granicami naszego pokręconego kraju żyje się lepiej i łatwiej.
OdpowiedzUsuńOch, Londyn. To moje marzenie. Jestem przekonana, że tam mogłabym żyć i wsiąknąć na dobre.
Usuń