Ignaś Kitek, architekt - czyli o dziecięcej pasji


Lubimy pytać dzieci, kim chcą zostać, kiedy dorosną. Zupełnie, jakby ta dorosłość była im tak bardzo potrzebna tu i teraz. Usłyszymy więc, że ktoś chce być strażakiem, lekarzem, rycerzem, księżniczką, piosenkarką, i wiele, wiele innych. Zapytane o to samo po krótkim czasie odpowiadają już inaczej, podążając za obecnie panującą modą w przedszkolu, czy nowej bajki w telewizji. I teraz Maciek, który chciał być strażakiem będzie superbohaterem, ratującym ludzkość przed zagładą, żeby za dwa tygodnie zostać poważnym prawnikiem, który będzie chodził do sądu i wygłaszał strasznie długie przemowy. Są też dzieci, które od maleńkości przejawiają całym sobą konkretne uzdolnienia i pasje, z roku na rok tylko je pogłębiając i rozszerzając.

I tu w drogę wchodzimy im my - dorośli. Często zepsuci przez ten świat, z bagażem doświadczeń, który każe nam kpiąco patrzeć na niewinne dziecięce marzenia. A to przecież przed nami stoi to ważne zadanie - czy je zniszczymy, zdepczemy z błotem i podetniemy dziecku skrzydła, czy będziemy w nie z całej siły dmuchać, przekonując, że może być kim chce, nawet jeśli dzisiaj jego marzeniem jest bycie poskramiaczem smoków. Bo nigdy nie wiemy, w którym momencie szala się przeleje i zniszczymy w dziecku zdolność do marzeń i wiarę w samego siebie.




Chcę Wam dzisiaj przedstawić pewną książkę, która kilka dni temu wpadła w moje ręce i już zdążyłam się z nią bardzo polubić. Z góry już wielkie brawa za ujęcie tematu w bardzo fajny, prosty, a nawet zabawny sposób, tak, że na przeczytaniu jej skorzystają dzieci w każdym wieku, ale także dorośli, bo myślę, że często i im potrzebna jest taka dawka orzeźwienia. Książka jest mi też bliska z innego powodu - przecież to ja sama marzyłam kiedyś o byciu architektem, dopóki moje marzenia nie zostały brutalnie zgniecione przez dorosłych! Ignaś jest mi więc duszą bardzo pokrewną, choć jemu, inaczej niż mnie, udało się te marzenia spełnić. Jego szczęście, że na drodze stanęły mu osoby, które, choć z początku nie były jego pomysłom przychylne w końcu zrozumiały tę pasję.

Mowa o Ignasiu. Poznajemy go jako dwuletniego berbecia, który przy użyciu własnych pieluch, agrafek i kleju zbudował pierwszą w swoim życiu wieżę. Od tej pory młody Ignacy budował wszędzie i ze wszystkiego, co tylko wpadło mu w ręce, w ruch szły więc glina, jabłka, modelina, a nawet naleśniki i ciasto z kokosem! Pewnego dnia stała się jednak rzecz, która każdego z nas w końcu spotyka - Ignaś poszedł do szkoły, gdzie spotkało go ciężkie zderzenie z poglądami nauczycielki, która kategorycznie zakazała mu budowania w klasie czegokolwiek, a nawet myślenia o architekturze, tłumacząc, że nie jest to przedmiot odpowiedni dla drugoklasisty. Nasz bohater nie wiedział jednak, że niechęć Pani Aliny do pięknych budynków wynikała z przykrego wydarzenia z jej własnego dzieciństwa, po którym wmówiła sobie, że miłość do budowli jest rzeczą niemądrą. Jak się domyślacie, Ignacemu nie było łatwo, zamknięty w klasie, bez swojego ulubionego zajęcia, wrzucony w sztywne ramy szkoły - nie, zdecydowanie nie mógł się odnaleźć. Nadszedł jednak dzień, który wszystko odmienił. Dzień, w którym cała klasa wybrała się na wycieczkę, która mogłaby się nieciekawie zakończyć, gdyby nie nasz mały dzielny architekt. Bo to on właśnie uratował całą klasę, kiedy załamał się most, tworząc razem ze wszystkimi dziećmi drugi... ze sznurowadeł! To wydarzenie skłoniło Panią Alinę to głębszego przemyślenia sprawy, po czym w końcu doszła do bardzo mądrego wniosku: 

"...żadne nie dzieje się zło, kiedy mając lat osiem,
ktoś z uporem buduje marzenia."

Historia Ignacego kończy się happy endem. W szkole wprowadzone zostają wykłady o architekturze, a sam bohater dorasta i zostaje wspaniałym architektem.

















Warto posiadać tę książkę w swojej biblioteczce, żeby czasem przypominała nam dorosłym, jak łatwo jest zniszczyć kruche, dziecięce marzenia, jak łatwo zaszczepić w nie brak wiary w swoje możliwości i wieczną niepewność. Ale również po to, żeby nauczyć dziecko, że jego marzenia i potrzeby są ważne, tak jak dążenie do nich mimo przeciwności losu. Bo spełnione marzenie przynosi więcej niż szczęście.


Andrea Beaty
ilustrował David Roberts

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

INSTAGRAM

@mommy_and_mrs.l



Wszystkie zdjęcia są wyłącznie moją własnością i są objęte pełnymi prawami autorskimi. Zgodnie z ustawą o ochronie praw autorskich i własności intelektualnej wykorzystanie, powielanie, modyfikowanie lub ich zmienianie w jakikolwiek inny sposób w celu rozpowszechniania jest niezgodne z prawem. Dz. U. 94 Nr 24 poz. 83, sprost.: Dz. U. 94 Nr 43 poz. 170